Pearl Jam już jutro wydadzą „Dark Matter” – będzie moc? [RECENZJA]

/ 18 kwietnia, 2024

Wielkimi krokami zbliża się premiera płyty „Dark Matter”. Poniższą recenzję albumu przygotował autor książki „Pearl Jam. Kontra” i redaktor „Teraz Rocka”, Bartek Koziczyński.


Pearl Jam lubi zmiany. Po czasochłonnej dłubaninie przy płycie Gigaton muzycy postawili na spontaniczność. Całość pracy nad Dark Matter, od komponowania po nagranie, zajęła niecały miesiąc. W tej transformacji pomagał im młody producent, który towarzyszy ostatnio całej rockowej czołówce, Andrew Watt. Poza dopingowaniem podopiecznych aktywnie uczestniczył w sesji – w sferze twórczej i jako instrumentalista. Jego nazwisko znajdziemy przy wszystkich piosenkach. Dopisany jest również Josh Klinghoffer, co świadczy o wzmocnieniu statusu byłego muzyka Red Hot Chili Peppers w grupie. Kto wie, może wkrótce ogłoszą go oficjalnie szóstym członkiem?

Całe te didaskalia warto przytoczyć dlatego, że faktycznie przekładają się na muzykę. Czuć tu energię, żeby nie powiedzieć: agresję, bo kilka rzeczy jest wręcz punkowych. Przede wszystkim Running ze zbiorowo skandowanymi hasłami w refrenie. Albo dwa kawałki z początku płyty: stworzony z marszu, na samym początku sesji, Scared Of Fear oraz React, Respond, w którym Vedder wpada w tony biafrowskie. Intensywność słychać też jednak od strony hardrockowej. W utworze tytułowym Matt Cameron bębni, jak zwykł to robić w Soundgarden, a koledzy się dopasowali. W tych rejonach należy też szukać inspiracji utrzymanego w wolniejszym tempie Waiting For Stevie. Eddie Vedder nie mógł sobie z kolei odmówić nawiązań do The Who (Got To Give).

Reszta utworów, choć wciąż pełna wigoru, jest lżejsza aranżacyjnie. Wreckage to hołd dla Toma Petty’ego – do tego stopnia, że sposób akcentowania akordów jest w pewnym momencie kalką Learning To Fly. Z twórczością R.E.M. może kojarzyć się Won’t Tell. Nie brak też oczywiście czerpania z własnego, bogatego dorobku. Upper Hand może kojarzyć się z balladami z Ten, ale… W przeciwieństwie do takiego Black brakuje mu kulminacji. Dużo obiecuje zwrotka, lecz potem wchodzi średni zaledwie refren (na osłodę, pod koniec, wspaniała solówka gitarowa). Taka refleksja dotyczy też kilku innych pozycji z płyty. Jakby w tej całej spontaniczności zapomniano o melodiach, selekcji pomysłów, na co zapewne potrzeba więcej czasu.

W sumie coś za coś. Na koncertach „będzie moc”, ale nie za bardzo sobie pośpiewamy.

Bartek Koziczyński


Recenzja płyty „Dark Matter” pochodzi z majowego „Teraz Rocka”, który trafi do sprzedaży w poniedziałek, 29 kwietnia. W numerze również artykuł o zespole.

KOMENTARZE

Przeczytaj także