Zalef

/ 1 lutego, 2004


Nigdy wcześniej nie śpiewał. W zespole Loch Ness grał na gitarze. Na eliminacje do Idola zgłosił się razem z wokalistą tej grupy. Ale tamten się nie dostał. On za to – tak! Przeszedł wszystkie etapy i… wygrał! Kilkumilionowa widownia wybrała go swoim idolem. I jeśli weźmiemy pod uwagę ideę programu, polegającą na znajdowaniu ludzi o ciekawej osobowości i talencie wokalnym – to przykład Krzyśka Zalewskiego pokazuje, że ma to sens. Dzięki jego wygranej można było zapomnieć o całej tej niemiłej, komercyjnej stronie programu.


Nagrodą dla zwycięzcy była możliwość nagrania i wydania płyty pod skrzydłami BMG. Minął rok i oto jest. Zatytułowana wystrzałowo: Pistolet. Sygnowana jednak jako Zalef, a nie Loch Ness…


Jeśli chodzi o nazewnictwo i muzyków, którzy mi towarzyszą, to jest trochę zawiła sytuacja – tłumaczy Krzysiek. Pewnie dlatego, że to mój debiut i nie bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać. Nadal gram z chłopakami z Loch Ness na koncertach, ale na płycie udzielają się inni ludzie. To też wiąże się z kwestiami promocyjnymi. Z tego względu od nazwy Loch Ness już powoli odchodzimy. Zaś w procesie powstawania płyty brało udział wielu różnych artystów.


Na szczególną uwagę zasługują trzy teksty, gdyż napisała je… Kasia Nosowska. Jestem z tego ogromnie dumny – wyznaje Zalewski. To zaszczyt dla mnie, że tak wielka artystka zdecydowała się na współpracę… Przechodząc zaś do kwestii wykonawstwa… Krzysiek nie powrócił do swojej dawnej funkcji gitarzysty. Prawie wszystkie partie gitary gra Marcin Bors, a oprócz niego Bartek Kapłoński, również człowiek z Wrocławia. Odpuściłem sobie gitarę z wielu powodów – mówi Zalef. Przede wszystkim dlatego, żeby nie przeciągać czasu w studiu, nie narażać nikogo na niepotrzebne nerwy… Tę część swojego ego na razie schowałem do kieszeni, choć to nie znaczy, że nie dałbym rady zagrać tych partii. Ale na pewno najlepiej dla płyty, że zrobił to Bors.


Sytuacja, w której znalazł się Krzysiek, budzi pewne podejrzenia, wątpliwości. Bo z jednej strony debiutant, z drugiej fonograficzny gigant. Metalowiec – i firma, która metalu nie wydaje… A więc co? Kompromis? Pełnej swobody nie miałem, ale to nie znaczy, że ludzie z BMG chcieli mnie po swojemu urobić – wyjaśnia. Po prostu sam nie podołałbym wszystkiemu. Jeśli chodzi o nagrywanie płyty, jestem przecież nowicjuszem. I firma bardzo mi pomogła w wielu kwestiach muzycznych, repertuarowych. Miałem to szczęście, że dyrektorem artystycznym jest tam Józek (Paweł Jóźwicki – przy. mg), który wprawdzie nie stawiał wcześniej na heavyrockowe rzeczy, ale wydawał już płyty niekomercyjne. I mimo, że mam tę swoją proweniencję „idolową”, czyli komercyjną, to starał się robić wszystko, żeby ten album miał pazur.


Na koniec wracamy do Idola. Krzysztof: Na pewno było tam wiele kiczu, ale ja zawsze starałem się pokazać „inną stronę medalu”… Mam tylko nadzieję, że ze względu na te moje telewizyjno-idolowe powiązania nie odrzuci mnie rockowe środowisko. Muszę bić się o swoją wiarygodność, bo zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi nie będzie chciało mi wierzyć, dlatego, że jestem z „Idola”. Ale myślę, że moja muzyka obroni się sama.


Tekst w całości ukazał się w numerze „Teraz Rocka” z lutego 2004 (12)

MARCIN GAJEWSKI

KOMENTARZE

Przeczytaj także