Kto nie dotarł wczoraj do Łodzi, niech żałuje. Parkway Drive zaprezentowali show, które na długo zapadnie w pamięć. Było głośno i energetycznie, a zespół zadbał o masę niespodzianek.
W nieco pustawej, przynajmniej na początku, Atlas Arenie zaraz po 18 na scenie pojawił się zespół The Amity Affliction. Zaprezentowali zróżnicowany i dość nastrojowy set, który trwał jednak dość krótko – pół godziny z niewielkim ogonkiem. Wśród dziewięciu zaprezentowanych kawałków pojawiły się raczej tak zwane „pozycje obowiązkowe” z „Pittsburgh”, „Drag the Lake” i „Soak Me in Bleach” na czele.
Chwilę później na scenie pojawiła się inna australijska gwiazda – Thy Art Is Murder. Tutaj było już znacznie brutalniej. Deathcore mieszał się z death metalem, a Tyler Miller (który tak na marginesie pojawił się na scenie z The Amity Affliction podczas wykonywania „I See Dead People”) poradził sobie z materiałem naprawdę dobrze. Rozbujał nieco publiczność. Grupa również zagrała dziewięć utworów. Dobrze wypadły „Holy War”, „Keres” i zamykający set „Puppet Master”.
W końcu przyszedł czas na gwiazdę wieczoru, Parkway Drive. Spóźnieni o jakieś pięć minut rozpoczęli mocno, bo od „Carrion”. Na początku wszyscy stłoczeni byli na kilku metrach kwadratowych, ponieważ nad większą częścią sceny wisiała ogromna płachta. Ta spadła pod koniec „Prey”, zaraz po kontrolowanym wybuchu. Zrobiło się znacznie goręcej, ponieważ do uruchomiono pirotechnikę. „Glitch” to już była jazda bez trzymanki – ognie, tancerze, choreografia i muzyczna precyzja. Winston McCall był w niesamowitym gazie.
Zespół sięgał przede wszystkim po utwory z płyty „Reverence”, ale zaprezentował przekrojowy set. Rozbrzmiało między innymi „Horizons”, „The Void” czy „Idols and Anchors”. Wokalista raz śpiewał w deszczu (tak, na część sceny spadała woda), innym razem otoczony przez trio smyczkowe. Punkt kulminacyjny (jeden z kilku) nastąpił w momencie, gdy Winston… wbiegł w sam środek tłumi i otoczony swoimi fanami śpiewał kolejne wersy. Następnie wskoczył na ręce tłumu i kazał ponieść się aż pod scenę. Niespotykana historia!
„Darker Still” nieco ostudziło emocje, ale tylko na chwilę, bo bis rozpoczął się od „podpalenia” sceny, a także perkusji, która zaczęła się obracać. W takich okolicznościach panowie wykonali „Crushed”, a Winston tym razem – na specjalnej platformie – wzniósł się na kilka metrów. Po pożegnaniu przyszedł czas na „Wild Eyes”. Show Parkway Drive trwał prawie dwie godziny, nie nudziłem się nawet przez sekundę.
Relacja z wydarzenia znajdzie się w najbliższym „Teraz Rocku”.













