Członkowie Soundgarden zdradzili, że finałowy album zespołu z wokalami Chrisa Cornella jest prawie gotowy.
Podczas rozmowy z Allison Hagendorf przed ceremonią wprowadzenia do Rock & Roll Hall of Fame gitarzysta Kim Thayil opowiadał o współpracy z producentem Terrym Date’em.
W dłuższym fragmencie wypowiedzi podkreślił wyjątkowość podejścia Date’a:
Terry nigdy nie narzucał zespołom swojego stylu produkcji. Uczył się od nich. Zawsze zaznaczał, że chce, by to było współprodukcją — i to idealnie do nas pasowało. Są producenci, którzy mają swój charakterystyczny styl jak Phil Spector i jego ‘wall of sound’. Ale po 1977 roku zespoły coraz częściej wiedziały, co chcą grać i jak chcą brzmieć, a rolą producenta było im to umożliwić. Terry jest właśnie takim człowiekiem. Kiedy słuchasz albumów, które robił, nie ma w nich jednego brzmienia Terry’ego Date’a — jest za to jego pomoc w tym, by zespół był sobą.
Perkusista Matt Cameron potwierdził, że wśród utworów są takie, które brzmiały jak początek nowego rozdziału dla Soundgarden.
Basista Ben Shepherd także opisał siłę nagrań, wspominając moment, gdy przypadkiem usłyszał ich odsłuch w studiu:
Poszedłem po kawę, Nate i Terry puszczali materiał i pomyślałem: ‘Święta cholera, to Soundgarden’. Niesamowite znów to usłyszeć.
Thayil dodał, że po dopracowaniu dem „można wręcz wskazać moment przed i po. W pewnym momencie po prostu brzmiało to jak Soundgarden”.
Droga do albumu była długa — materiał przez lata blokowała batalia prawna między zespołem a wdową po Cornellu, Vicky. Dopiero pojednanie z wiosny 2023 roku pozwoliło Soundgarden ukończyć utwory z wykorzystaniem dem, które pozostawił wokalista.

