Dwa dni temu wstrząsnęła nami informacja o śmierci 40-letniego gitarzysty rockowej grupy Riverside. Muzyka niezwykle utalentowanego, który przez wiele lat ze znakomitym skutkiem współtworzył scenę rockową w Polsce i zagranicą. Wśród wszystkich redaktorów naszego pisma najbliżej z Piotrem Grudzińskim był Michał Kirmuć, który znał go od wielu lat.
Oto, co napisał nasz redaktor po stracie swojego przyjaciela:
Poznałem go gdzieś na początku lat 90., gdy w piwnicy moich rodziców, w bloku na Grochowie, jako nastolatkowie grywaliśmy próby. Nie razem, ale obok siebie. Mieliśmy po 15-16 lat i każda przestrzeń do grania była na wagę złota. Choć wtedy to ja widziałem swoją przyszłość w świecie rocka progresywnego, a on zdecydowanie wolał świat ekstremalnie metalowych dźwięków. Potem zetknąłem się z nim, gdy grał w Unnamed, ale wtedy nie skojarzyłem, że to ten sam osobnik, który przewijał się przez moją piwnicę. O tym, że poznaliśmy się tak dawno, przypomniał mi, gdy pierwszy raz robiłem wywiad z Riverside, gdzieś przy okazji ich pierwszej płyty. Od tamtego czasu widywaliśmy się regularnie i często z uśmiechem wspominaliśmy młodzieńcze lata. Choć stał się jednym z najważniejszych gitarzystów swojego pokolenia, członkiem – zaryzykowałbym stwierdzenie – najważniejszej polskiej grupy rockowej, która zaistniała poza granicami Polski, pozostał kolesiem, którego nie sposób było nie lubić. Nasze spontaniczne spotkania przy okazji festiwalu w Węgorzewie, dzień spędzony razem przy okazji Metal Hammer Fest czy ten ostatni wyjątkowy koncert w Stodole… To są jedne z licznych wspomnień, które będę pielęgnował na zawsze. Where are you now my friend? I miss those days…
Piotr Grudziński grał w zespole Riverside od początku jego funkcjonowania, czyli od 2001 roku. Był współautorem wszystkich wydawnictw, a ostatnim, do którego dołożył swoją cegiełkę jest opublikowana we wrześniu ubiegłego roku płyta „Love, Fear and the Time Machine”. Gitarzysta współpracował ponadto z zespołami Groan, Blindead i Unnamed.
mg | fot. Grzesiek Kszczotek