Rammstein opowiada o debiutanckiej płycie, cz.2

/ 9 lutego, 2017

Rammstein, zespół którego nie trzeba przedstawiać. Industrialni, z marszową muzyką, pociągający za sobą tłumy. W większości przypadków początki na scenie metalowej są ciężkie. Podobnie było z ich debiutancką płytą ,,Herzeleid”. Naszym przewodnikiem jest gitarzysta, Richard Z. Kruspe.

Rammstein. Koncert w polskich kinach

Kolejne kroki na wielką scenę

Kolejny wybór Rammstein w kwestii producenta wydawał się być bardziej trafny – chodziło o Jacoba Hellnera, który pracował ze szwedzkim Clawfinger.

Podobała nam się technologia, której wtedy używali podczas nagrywania albumów. Spotkaliśmy się z Jacobem. To co zaproponowaliśmy wprowadziło go w dobre nastawienie. Ale chciał pracować w Szwecji, co z kolei było dla nas problemem. Miał także asystenta, Carla-Michaela Herlöffssona, który niewiele robił w studiu. Choć to osobna historia.

Z początku zespół pracował w Polar Studios w Sztokholmie (zostało zbudowane przez Abbę). Zespół spędził tam tylko tydzień nagrywając ścieżki perkusji, po czym przenieśli się do prywatnego studia Hellnera.

Było mi bardzo ciężko znaleźć właściwe brzmienie gitary. Miejsce było bardzo ciasne, i znacznie różniło się od tego, w którym zazwyczaj mieliśmy próby. To było spora zmiana, a ja nie byłem zadowolony. Mieliśmy również problem będąc w Sztokholmie. Godziny, w których pracował Jacob były prawie „biurowe”. Zostawaliśmy więc pozostawieni sami sobie wieczorami i w weekendy. Nie mówiliśmy po szwedzku, ani za dobrze po angielsku, czuliśmy się bardzo wyalienowani. Nigdzie nie mogliśmy pójść, ani nic zrobić. Nasze nastroje nie były zbyt dobre.

Przeciwności są po to by wzmacniać

Kiedy Jacob zaczął pracować z Tillem Lindemannem nad wokalami, szybko zdaliśmy sobie sprawę, że jego niemiecki nie nadaje się do tej roboty. Wszystkie teksty były napisane w naszym języku i sprawy zaczęły się gmatwać. Czy możecie sobie wyobrazić szwedzkiego producenta pracującego nad niemieckimi utworami, kiedy nie ma pojęcia o czym w ogóle są? To było skrajnie frustrujące!

Pozbawieni wątpliwości, muzycy Rammstein zaczęli rozważać popełnienie harakiri, które wydawało się być lepszym rozwiązaniem niż obecne położenie. Nędza była ich nieodłącznym towarzyszem, przymilającym się do nich niemal intymnie.

Pracowaliśmy nad albumem przez 3 miesiące, kiedy doszliśmy do etapu mixów. Daliśmy Jacobowi wolną rękę. Dlaczego nie? Miało to sens. Nagrał ścieżki dźwiękowe… ale to był spory błąd. Podczas startu mixów na miejscu byłem tylko ja. I szybko zrozumiałem, że Jacob nie ma pojęcia co robi. Zaczęliśmy spierać się, rzeczy nie były skończone, a ja nie byłem zadowolony. Co mogłem zrobić?

Została tylko jedna rzecz do zrobienia. Wszyscy zostali zwołani do Sztokholmu na konferencję – Jacob, zespół, management i wytwórnia.

Musieliśmy posprzątać ten bałagan. Carl-Michael był poza strefą działania. Miał swoje prywatne problem i z trudem wykonywał obowiązki przy krążku. Zdecydowaliśmy, że kto inny zajmie się mixami. Wtedy pojawił się Ronald Prent. Pochodził z Holandii, a z całą pracą przenieśliśmy się do Hamburgu. Nie był łatwym kolesiem we współpracy, mieliśmy pewne różnice zdań, ale uratował album. Boję się pomyśleć co stałoby się bez niego!

Debiut płytowy!

,,Herzeleid” został wydany we wrześniu 1995 roku. Szybko wdarł się na niemieckie listy sprzedaży, docierając do 8. miejsca. Nim krążek zagościł w sklepach, na drodze ciągle pozostawała jedna przeszkoda do pokonania.

To była popieprzona sytuacja. Zatwierdziliśmy zdjęcia w parku samochodowym, ale nie pomyśleliśmy o tym jak na nich wyjdziemy po obróbce. Kiedy zobaczyliśmy co grafik zrobił, byliśmy przerażeni. Wyglądaliśmy… totalnie gejowsko. Rozebrani… wyglądało to jak reklama gejowskiego porno. Musieliśmy to wyprostować. Poprawić nasz wizerunek. 

Z perspektywy czasu nie ma miejsca na naiwną ocenę płyty. Zawarte na niej teksty i dźwięki przywołują łańcuch wspomnień, od których lepiej uciec w ciemny kąt, zamknąć drzwi i wyrzucić klucz.

Nie wracam do krążka w ogóle. Nie słucham go. Nie. I nie uważam go za jeden z naszych najlepszych albumów. W ogóle. To był bardzo bolesny okres czasu dla nas. Wyobrażenie sobie jak przechodzimy przez całe to gówno, które nas spotkało… Mówi się, że co cię nie zabije to cię wzmocni i z pewnej perspektywy jestem wdzięczny, ze nam się to przytrafiło. Prywatne kryzysy pozwoliły mi postawić Rammstein na pierwszym miejscu. Nauczyliśmy się jak przejść przez pomyłki i naprawiać błędy. Są dobre powody by być wdzięcznym za Herzeleid”.

W zasadzie każdy proces tworzenia płyty w Rammstein jest ciężki:

Kiedy masz sześć osób i każda z nich ma silne zdanie, nie ma łatwych rozwiązań. Musisz się zdecydować na kompromis jeśli chcesz zrobić krok na przód. Wolę to niż pracować samemu. Dobrze jest być w zespole, mieć poczucie, że jest się częścią grupy i dzielić poczucie sukcesu. Presja nie jest tak wielka, a wkład pozostałych osób jest twórczo ożywczy.

Krótko mówiąc…

Koniec końców Rammstein pokonał wszystkie przeciwności i osiągnął wielki międzynarodowy sukces. Są obecnie najlepiej sprzedającym się niemieckojęzycznym zespołem na międzynarodowej scenie. Póki co zespół sprzedał 10 milionów płyt. Na sukces wpłynęły nie tylko chwytliwe utwory, ale także absurdalne sceniczne show z rozbudowaną pirotechniką. Ich muzyka dotarła do nagród Grammy i hollywoodzkich filmów („xXx”). Biorąc wszystkie za i przeciw, gitarzysta pozytywnie podsumowuje debiutancką płytę.

Jak mógłbym podsumować ten okres w naszym życiu? Musieliśmy przez to przejść, by znaleźć się tu gdzie dziś jesteśmy.

Rammstein: Ich Will

 

GW

KOMENTARZE

Przeczytaj także