Scott Holiday o Polsce: Piękny kraj, piękni ludzie. Wywiad z muzykiem Rival Sons [TYLKO U NAS]

/ 6 czerwca, 2022
fot. Sam Huddleston

Rival Sons wystąpią 10 czerwca w poznańskim klubie B17 i 11 czerwca we wrocławskim Centrum Koncertowym A2. W rozmowie z „Teraz Rockiem” współzałożyciel i gitarzysta grupy, Scott Holiday, wyjawił, że będziemy uczestniczyć w najbardziej wyjątkowej trasie w karierze zespołu.


Paweł Brzykcy: Wróciliście do występowania już jakiś czas temu, ale głód grania przed publicznością po tylu miesiącach pandemii jest chyba wciąż odczuwalny…

Scott Holiday: I to jak! Cieszymy się tym bardziej, że w Europie nie graliśmy od 2019 roku.

Dacie aż dwa koncerty w Polsce – co najbardziej lubisz w polskich fanach?

Kocham polskich fanów. Są niesamowicie oddani muzyce, żywiołowo reagują na koncertach, są bardzo rock’n’rollowi, wyluzowani, ale przede wszystkim emanują niezwykłym ciepłem, nadzwyczajną serdecznością. Wiesz, pochodzę z Kalifornii i przez wiele lat Polska była jednym z tych krajów, o których myślałem, że są położone ekstremalnie daleko, że jest tam zupełnie inaczej niż u nas, chmurno i zimno… Tymczasem podczas pierwszej wizyty przekonałem się, że jest dokładnie odwrotnie – piękny kraj, piękni ludzie. Mam też inne związki z Polską: wasza wytwórnia Karaluch Custom tworzy dla mnie świetne efekty gitarowe.

Obecne tournée przebiega z okazji niedawnego dziesięciolecia przełomowej dla Rival Sons płyty Pressure & Time, z 2011 roku. Czy zamierzacie zagrać materiał z niej w całości?

Tak. Pressure & Time od początku do końca plus najlepsze utwory z innych albumów. Wyjątkowa setlista. A zatem wszyscy powinni być usatysfakcjonowani.

Tuż po premierze oceniliśmy Pressure & Time bardzo przychylnie na łamach „Teraz Rocka”. Jednak byłem zdziwiony, gdy w udzielonym nam wywiadzie wasz wokalista Jay Buchanan stwierdził, że nagraliście ten album w dwadzieścia dni, a wchodząc do studia mieliście ledwie kilka pomysłów na kompozycje. Czy nie był to ryzykowny sposób tworzenia płyty i to zaraz po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Earache?

To był niezwykle ryzykowny sposób tworzenia. Powiem wręcz: niebezpieczny. Z jednej strony sami chcieliśmy stworzyć sobie taką atmosferę: zero czasu na obijanie się, totalna energia, konkret, spontaniczność. Bazowanie na dobrej chemii, która się między nami w zespole już wówczas wytworzyła i której byliśmy najbardziej pewni. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że może zaistnieć i taka sytuacja, że wcale nie wyjdą nam nadzwyczajne kompozycje. Albo, znów mówiąc bardziej dosadnie: że skończy się całkowitą artystyczną katastrofą (śmiech). Wtedy wszystko działo się bardzo szybko, dopiero co wróciliśmy z trasy, weszliśmy do studia, mając sporo pomysłów na riffy, melodie, ale to było nieuporządkowane… Na szczęście udało się to okiełznać i powstała muzyka, którą do dzisiaj fani bardzo lubią – my też. To wtedy wszystko tak naprawdę się dla nas zaczęło – choć mieliśmy już album Before The Fire i epkę Rival Sons, nastąpiło nagłe zainteresowanie mediów, wokoło zespołu zaczęło się robić głośno, pojawiły się propozycje wywiadów, koncertów i tak dalej.

Nie chcecie, by przypisywano do waszej muzyki etykietkę retro rock – i jest w tym logika. Bo jeśli nagrywacie utwór inspirując się ponadczasowym bluesem Roberta Johnsona czy Sona House’a, albo klasyką rocka – Led Zeppelin czy Free – powstaje nowa ponadczasowa jakość.

Zdecydowanie się z tym zgadzam. Tu raczej bardziej pasuje określenie new classic rock, choć ono jest tak naprawdę oksymoronem – jak to „nowy”, skoro „klasyczny”? Ale wiadomo, o co chodzi. Tak samo było, gdy pojawili się The Black Crowes czy Lenny Kravitz. Wtedy można było odczuć te same wibracje co w roku 1973 albo w 1969. Nawet wizualnie odróżniali się, pasowali wyglądem do dawnych lat. Jednak wszyscy chcemy tworzyć muzykę rock’n’rollową. I gdy się to udaje, wytwarza się taki sam klimat – nieważne, czy to dzieje się w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych czy później. I jeszcze jedna ważna rzecz: gdy my zaczynaliśmy, pod koniec pierwszej dekady XXI wieku, w muzyce rock’n’rollowej brakowało elementu rhythm’n’bluesa. My takie coś dodawaliśmy, w ten sposób też nawiązując do klasycznego rocka. Element R&B zawsze się sprawdza.

Szczególnie dobrze słychać to w utworze tytułowym z Pressure & Time, który niesamowicie buja, ma niezwykły groove. Udało wam się w twórczy sposób przywołać energię wczesnego Led Zeppelin. Zawsze byłem ciekaw, co w przypadku tej piosenki było na początku: rytm czy riff?

Zaczynem był gitarowy riff, który wymyśliłem, z tym że był on dużo dłuższy, bardziej skomplikowany, trochę jak riff z Out On The Tiles Led Zeppelin, choć oczywiście nie chodziło mi o to, by go skopiować. Jednak podczas próbowania różnych rozwiązań w studiu nasz producent Dave Cobb zaproponował, by ten riff zredukować. Zagrałem więc tylko tada-da-dat! – i pauza. I to zabrzmiało znacznie lepiej! Wtedy z naszym basistą, Michaelem Mileyem, zaczęliśmy pracować nad tym, o czym wspomniałeś – aby piosenka jak najbardziej bujała. Rytm bębnów miał równie duże znaczenie. A ostatnim elementem układanki okazał się refren. Wymyśliliśmy, że groove wzmocniony będzie przez podzielenie partii wokalnych: Jay zaśpiewa tę zasadniczą, ale kontrując powtarzany przeze mnie i Michaela wers: can we build it up?

Gdy pierwszy raz usłyszałem piosenkę Only One, stworzoną przez was czterech, ze względu na osobisty tekst i partię organów skojarzyła mi się z Zeppelinowym Thank You. Jednak i tu w tym dobrym sensie, bez kopiowania.

Thank You, powiadasz… To ciekawe… Mogę powiedzieć, że ja podczas komponowania tego utworu najbardziej inspirowałem się Paulem Rodgersem, w ogóle Free. Klimatami Fire And Water.

Jakie najprzyjemniejsze wspomnienia zachowałeś z czasów nagrywania i wydania Pressure & Time?

To wtedy, jak mówiłem, ludzie odkryli naszą twórczość. Natomiast co do samego nagrywania, były momenty niesamowitego porozumienia się między nami. Przykładem utwór Face Of Light: stworzyłem muzykę, do której Jay dopasował słowa. Nad partią solową pracowałem w domu, ciągle słysząc głosy moich dzieci, wówczas kilkuletnich, bawiących się w pokoju, śmiejących się, a czasami sprzeczających ze sobą. Można to wciąż usłyszeć w tle nagrania. Natomiast okazało się, że Jay od samego początku miał na myśli napisanie tekstu o swoim własnym synu. Tak to wszystko się idealnie dopasowało.

Doskonałe utwory Pressure & Time, Only One i Face Of Light, jak wspomniał Scott Holiday, oczywiście usłyszymy w Poznaniu i Wrocławiu. A dalszą część wywiadu, między innymi o współpracy Rival Sons z legendarnym twórcą okładek płyt Stormem Thorgersonem oraz o innych albumach zespołu, opublikujemy w lipcowym numerze „Teraz Rocka”.

fot. Sam Huddleston

KOMENTARZE

Przeczytaj także