Jaki Liebezeit (Can) nie żyje

/ 23 stycznia, 2017

Jaki Liebezeit znany był jako perkusista słynnej, niemieckiej grupy Can, która stała się jednym z filarów nurtu krautrock. Jego eksperymentalny, inspirowany jazzem i awangardą styl gry na perkusji, był podwaliną stylu zespołu, w którym grał przez cały okres jego istnienia. Jaki Liebezeit współpracował także z innymi artystami, w tym z Depeche Mode (zagrał na perkusji w utworze „The Bottom Line” z płyty „Ultra”) oraz Brianem Eno (zagrał na płycie „Before and After Science” z 1977 roku). Przyczyną śmierci muzyka było zapalenie płuc.

Encyklopedia TerazRock.pl

Najbardziej zdumiewające bębnienie

Zespół Can powstał w 1968 roku w Kolonii, a jego założycielami byli Irmin Schmidt, Holger Czukay, David C. Johnson, Michael Karoli i Jaki Liebezeit. Styl grupy cechował minimalizm, nawiązania do awangardy i jazzu. Grupa postrzegana była jako pionierska dla nurtu krautrock. Do najsłynniejszych albumów Can należą „The Can Soundtracks” (1970) oraz „Tago Mago” (1971), pokazujące wizjonerskie podejście do formy i brzmienia. Can uległ rozwiązaniu w 1979 roku, ale potem kilkakrotnie na krótko się reaktywował. Ostatnia reaktywacja miała miejsce w 1999 roku. W 2001 roku na raka zmarł wokalista i gitarzysta zespołu, Michel Karoli.

Fascynację zespołem Can przejawiało wielu muzyków reprezentujących punk rock, w tym Sid Vicious, basista Sex Pistols. W autobiografii „Gniew jest energią” (In Rock, 2015), wokalista John Lydon wspomina:

Sid fantazjował, że zostanie raczej perkusistą. Myślę, że to za sprawą „Tago Mago” Can, jego ulubionej płyty wszech czasów. Zawsze wydawał z siebie dźwięki w rodzaju: pszszsz-szat-pfft-pfft-pfft, jakby naśladował grę na werblu. Często się tak zachowywał, co nie wszyscy kumali. Myśleli pewnie, że jest trochę opóźniony w rozwoju.

Sam John Lydon też pozostawał pod ogromnym wpływem Can i Jakiego Liebezeita, czemu także dał wyraz w autobiografii:

Inny wspaniały zespół, który widziałem w Roundhouse, to Can. Używał sprzętu, który wydawał tak niskie basowe dźwięki, że się ich nie słyszało, a jedynie czuło. Aż scena zaczęła się trząść i w końcu się zawaliła. Nie wytrzymało rusztowanie. Później czekaliśmy godzinami, aż postawią je z powrotem, ale było warto – dla najbardziej zdumiewającego bębnienia, jakie słyszałem w życiu! Dzięki, Jaki Liebezeit! Zuchwałość i brzmienie jego partii nie miały sobie równych. Lata świetlne dzieliły ją od stukania stłoczonych na sali szurniętych hipisów w bongosy. Dodajmy, że muzyka Can miała mocne przesłanie, nie mające nic wspólnego z idiotyczną filozofią miłości i pokoju.

Can – Paperhouse

rf

KOMENTARZE

Przeczytaj także