Moonstone – „Age of Mycology”: ciężar z duszą [RECENZJA]

/ 12 listopada, 2025

Z każdym kolejnym wydawnictwem Moonstone coraz bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że doom metal ma się w Polsce doskonale – a przede wszystkim, że potrafi wciąż zaskakiwać.


Po „Growth”, które otworzyło przed Moonstone nowe przestrzenie i udowodniło, że można łączyć ciężar z kontemplacją, przyszła pora na „Age of Mycology”. Album, który już samym tytułem sugeruje coś dziwnie organicznego, leśnego, może nawet halucynogennego – i faktycznie, to płyta, w której gruz spotyka grzybnię, a stonerowa ospałość przeplata się z psychodeliczną świadomością.

Od pierwszych sekund „A New Dawn” słychać, że Moonstone nie zamierza błądzić po utartych ścieżkach. Riff wchodzi z impetem, bas dudni niczym podziemne wibracje w gęstym, wilgotnym lesie, a perkusja nadaje wszystkiemu niemal taneczny puls. Doom metal z groove’em? Tak, i to działającym jak najlepszy eliksir. Ten krótki, intensywny opener jest jak otwarcie portalu – dalej już nic nie jest takie, jak było.

„Crooked One” i „Glorious Decay” pokazują, jak bardzo Moonstone rozwinęło się kompozycyjnie. Zamiast ślepo brnąć w ciężar, grupa wybiera grę napięciem – buduje atmosferę, po czym nagle ją rozrzedza, by pozwolić słuchaczowi na chwilę oddechu. Wokal balansuje pomiędzy recytacją a zawodzeniem, jakby prowadził nas przez mistyczny rytuał. Jest w tym coś plemiennego i hipnotycznego, ale też eleganckiego – co w doomie nie jest wcale oczywiste.

Nie sposób nie wspomnieć o „Disco Inferno”, które – mimo tytułu – nie jest pastiszem, lecz pełnoprawnym, bujającym hymnem sabatu. Moonstone tu bawi się formą, puszcza oko do słuchacza i udowadnia, że doom też może mieć taneczny krok. Gdyby David Lynch kręcił w Krakowie własne „Twin Peaks”, ten numer byłby soundtrackiem do tańca karaluchów pod księżycem. Z kolei „Primordial” to zupełnie inna bajka – dziki, niemal punkowy w swoim brudzie, pokazuje, że zespół nie boi się wchodzić w bardziej pierwotne rejony, w których króluje instynkt i przester.

Tytułowy „Age of Mycology” zamyka album w sposób spektakularny – to ponad dziesięciominutowa podróż przez wszystkie fazy grzybowego cyklu: od kiełkowania po pełne rozkwitu psychodeliczne uniesienie. Riffy są monumentalne, ale nigdy przytłaczające, a gdzieś w tle czai się echo bluesa, jakby duch starego rocka chciał przypomnieć o swoich korzeniach. Kompozycja ta to nie tylko finał płyty, ale też swoisty manifest – Moonstone nie chce być już tylko doomowym zespołem. Oni tworzą własny mikrokosmos.

Pod względem brzmienia „Age of Mycology” zachwyca. Produkcja jest gęsta, ale przejrzysta – każdy dźwięk ma tu swoje miejsce, a mimo to całość brzmi, jakby została nagrana w jaskini pełnej parujących porostów. Tekstowo Moonstone również unika banału. Zamiast typowego doomowego żałobnego lamentu, dostajemy poetyckie obrazy natury i rozkładu – z grzybami jako metaforą życia i śmierci, symbiozy i przemiany. To nie jest czcze flirtowanie z „naturą” czy „mistycyzmem”. To organiczne doświadczenie, które czuć w każdym riffie, w każdym szumie strun.

„Age of Mycology” nie jest płytą, która wchodzi gładko. Nie znajdziecie tu prostych refrenów ani piosenkowych struktur. To album, który wymaga skupienia i oddania – ale im głębiej się w niego wsiąka, tym bardziej zaczyna działać jak narkotyk.

Moonstone nie tylko udowadnia, że doom metal wciąż potrafi ewoluować, ale też robi to z polotem i świadomością własnego miejsca w świecie ciężkiego grania.

KOMENTARZE

Przeczytaj także