Queens Of The Stone Age jakiś czas temu zszedł do katakumb. Paryskich katakumb, czyli systemu podziemnych korytarzy pod stolicą Francji. O niezwykłym występie i jego zapisie opowiedział nam Josh Homme, lider QOTSA.
Występ, który został sfilmowany przez Thomasa Ramesa, odbył się 2 lipca 2024 roku. W podziemiach stawili się oprócz lidera Troy Van Leeuwen, Michael Shuman, Dean Fertita i Jon Theodore oraz trzyosobowa sekcja smyczkowa. Grupa zadbała, by jej muzyka zachowała jak najbardziej kameralny charakter – z szacunku dla sześciu milionów paryżan pochowanych w katakumbach (w 1786 roku Ludwik XVI, chcąc uniknąć epidemii dżumy, nakazał, by tam znoszono prochy zmarłych z paryskich cmentarzy).
Premiera albumu i filmu dokumentalnego „Queens Of The Stone Age: Alive In The Catacombs” odbyła się 5 czerwca.
Josh Homme, lider Queens Of The Stone Age, odpowiedział na pytania Bartka Koziczyńskiego na zapleczu Torwaru, przed warszawskim koncertem grupy:
Wspaniale brzmi ta płyta, jakby słuchacz był w tym samym pomieszczeniu co wy. To efekt specyficznej akustyki miejsca czy sztuczek z mikrofonami?
Zanim weszliśmy do katakumb, odbyliśmy długą rozmowę z Markiem Rankinem, inżynierem dźwięku i producentem, z którym pracujemy, o tym, żeby to faktycznie zabrzmiało, jakby słuchacz tam był. Zbliżeniowe mikrofony do wokalu, gitar czy skrzypiec są mniej istotne… Istotne jest oddanie odległości, jaka dzieli cię od skrzypiec. Gdy się tam znaleźliśmy, wyobrażaliśmy sobie, że będzie jak w katedrze. Okazało się, że odwrotnie: brzmiało, jakbyśmy siedzieli w brzuchu bestii. Jest tam wilgotno, kapie z sufitu, chrzęści pod nogami. Błyskawicznie uświadomiliśmy sobie jednak, że tak jest lepiej. Klaustrofobicznie, a zarazem naturalnie. Wiedzieliśmy, że będziemy nagrywać niezależnie od panującej w katakumbach akustyki, że zrobimy to bez zbędnych wątpliwości.
Jak właściwie wyglądał proces rejestracji: najpierw audio, potem pod kamerę?
Nie. Wyglądało to tak, że za każdym razem mieliśmy w pomieszczeniu trzy mikrofony rozstawione w trójkątnej konfiguracji. Poza tym dostaliśmy mikrofony krawatowe, takie jakich używa się w programach telewizyjnych. Działały na baterię, zresztą wszystkie mikrofony były zasilane bateryjnie, bo tam nie ma prądu. Pierwsza piosenka, którą słyszysz, to czwarte podejście. Kalopsia to podejście numer trzy z czterech. Villains Of Circumstance – pierwsze z dwóch. Suture… – drugie z dwóch. Podczas I Never Came mieliśmy kłopoty techniczne. Myślałem że mamy to w pierwszym podejściu, ale padły dwa zestawy baterii. I Never Came to więc wersja czwarta lub piąta, chociaż wspaniała była też pierwsza. Nie ma tu żadnego montażu. Nie ma poprawek. Tu i ówdzie pojawiają się drobne pomyłki, ale te drobne pomyłki są moimi ulubionymi fragmentami piosenek.

W jaki sposób trafiłeś na te katakumby? To nie jest atrakcja numer jeden w Paryżu.
Zobaczyłem je w książce do historii w szkole podstawowej, miałem wtedy osiem czy dziewięć lat. Mówimy o katakumbach z czasów rzymskich (będących pozostałością po kamieniołomach, w XVIII wieku zaadaptowanych na miejsce pochówku paryżan – red.). Podobne krypty są też chyba w waszym mieście (w podziemiach Archikatedry Warszawskiej świętego Jana Chrzciciela – red.)…
Zwiedziłeś je?
Nie, a powinienem. Kompletnie zapomniałem, teraz mi przyszło do głowy, a jestem tu od dwóch dni. Co za błąd… Wiesz, w Stanach mamy raczej Disneyland. Nie patrzymy na śmierć taką, jaka naprawdę jest. Odmawiamy spojrzenia na nią w odpowiedni sposób. Nie mamy wystarczająco długiej historii, by pogodzić się z tym, jak celebrować życie poprzez uznanie śmierci. Te paryskie katakumby… Nie da się stworzyć rozległej sieci ze szczątkami sześciu milionów ludzi bez czci, szacunku i miłości do życia.
Miałeś chęć, żeby tam dotrzeć, odkąd przeczytałeś o tym w szkole?
Próbowałem się tam dostać osiemnaście czy dziewiętnaście lat temu. Była zbyt długa kolejka, więc nie wszedłem. Pomyślałem wtedy, że co prawda widziałem katakumby tylko na zdjęciach, ale muszę w nich zagrać. Stwierdziłem, że moja noga tam nie postanie, dopóki nie dostanę pozwolenia na granie. Po raz pierwszy widziałem więc katakumby wieczorem dzień przed naszym występem. Chciałem, żeby mnie to obezwładniło, nie chciałem tego wcześniej zrozumieć.
Pozwolenia zdobyte, wszystko gotowe, a tu nagle wyskakują twoje kłopoty zdrowotne. Pojawiła się dodatkowa presja?
Presji nie było – dzięki temu stało się to jeszcze piękniejsze. Bo jakie są szanse, że starasz się o coś od osiemnaście czy dziewiętnaście lat, wreszcie wszystko się układa i nagle znajdujesz się w bardzo niebezpiecznej sytuacji pod względem fizycznym? Prawdopodobieństwo czegoś takiego jest niemal zerowe. Ponieważ się jednak zdarzyło, gdy tam wszedłem, poświęciłem chwilę, by zejść samemu do szybu, uklęknąć i pomyśleć: Obiecuję, że dam z siebie wszystko – mam nadzieję, że to dostatecznie dużo. Położyłem ręce na jednej z tych czaszek, zamknąłem oczy, wszyscy się przygotowywali, a ja myślałem, że trzeba z siebie dać, co potrafię najlepszego. Myślę, że fakt, że nie czułem się dobrze fizycznie, sprawił, że psychicznie wiedziałem, że tak właśnie miało być. Czułem, że powinienem tam być, powinienem to zrobić. Uważam, że zbyt dużo czasu w życiu spędzamy na zamartwianiu się przeszłością i planowaniu przyszłości, zamiast skupienia na teraźniejszości, powiedzenia sobie: Powinienem być tu i teraz. Tęsknię za poczuciem chwili obecnej. Bo w końcu czuję spokój. Tam było bardzo spokojnie.
Na okładce płyty leżysz na katafalku. Film zaczyna się od tego, że wstajesz z niego i zaczynasz śpiewać – niczym zmartwychwstanie.
Sprawa była znacznie prostsza. Było kilka chwil, gdy niemal… (długa cisza) gdy czułem, że się poddam, że nie dam rady. Rozważałem rezygnację, tak to ujmę. Na samym początku doznawałem fizycznych symptomów, które mnie przytłaczały. Kręciliśmy wszystko po kolei, widać dokładnie, jak graliśmy: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty kawałek. I przy tym pierwszym utworze zapytałem: Czy mogę się położyć? Wczołgałem się na ten ołtarz i po prostu tam leżałem. Trzeba oddać zasługę Tomasowi (Ramesowi – red.), reżyserowi, że powiedział: Nie ruszaj się! Ja na to: Jasne, nie jestem w stanie się ruszyć.
Dlaczego nagraliście tylko kilka utworów? Były jakieś ograniczenia?
Oczywiście, że mogliśmy nagrać więcej. Ale w ciągu ostatnich kilku lat doszedłem do wniosków, które nazywam dwoma życzeniami. Chcę więcej. I chcę, żeby to się skończyło. Nie osiągniesz sukcesu, poganiając kogoś batem. Wiem, że tak jak jest – jest dobrze. Chciałem nawet, żeby to było krótsze, teraz ma dwadzieścia pięć – dwadzieścia sześć minut, czułem że wystarczy dwadzieścia. Na tyle gotowy jest teraz świat. Na tyle jestem gotowy ja. Chcę jeden solidny kęs.
Więcej we wrześniowym numerze „Teraz Rocka”.

