Klaus Meine wspomina czasy, gdy aby dojechać na koncert zespół Scorpions musiał pokonać wiele trudności.
Zespół Scorpions przez 60 lat działalności dał wiele niezwykłych koncertów. Ale początki niemieckiej grupy były bogate też w wydarzenia, które mroziły krew w żyłach.
Zespół z RFN jeździł na koncerty do Berlina Zachodniego, co w tamtych czasach oznaczało przeprawę pod nosem uzbrojonych strażników. W wywiadzie dla „Teraz Rocka” przeprowadzonym przez Wiesława Weissa, Klaus Meine wspomina:
Dorastaliśmy w Dolnej Saksonii, jakieś sto kilometrów od granicy niemiecko-niemieckiej. I do Berlina Zachodniego jeździliśmy naszym busem autostradą tranzytową – przez NRD, bez możliwości zboczenia czy zatrzymania się po drodze, obserwowani przez służby. Kiedy wjeżdżaliśmy na teren NRD, dokładnie sprawdzano cały nasz sprzęt. I kiedy wjeżdżaliśmy do Berlina Zachodniego – sprawdzano go ponownie. W tamtych czasach (w okresie promocji pierwszej płyty, Lonesome Crow – red.) grywaliśmy w klubie Dachluke w dzielnicy Kreuzberg. Mieścił się na poddaszu w cztero- czy pięciopiętrowym budynku. A mieliśmy tylko jednego technicznego, który był zarazem naszym kierowcą. I musieliśmy razem z nim targać cały sprzęt na to poddasze. A po koncercie, w nocy, czekała nas podróż z powrotem do domu, znowu autostradą tranzytową. Taki to był świat. Kiedy dziś jeżdżę samochodem do Berlina, mijam miejsce, w którym był punkt graniczny – wieża, z której strażnicy celowali do nas z karabinów, nadal tam stoi, przypomina koszmar dawnych czasów i pozwala bardziej docenić życie w atmosferze pokoju i wolności.
Cały wywiad z wokalistą Scorpions znajdziecie w grudniowym „Teraz Rocku” dostępnym w sprzedaży.
GRUDNIOWY TERAZ ROCK – KUP ONLINE


